Skip to main content

Droga polskiego dysydenta z politycznego więzienia do Nowego Jorku

A demonstration takes place in Warsaw, Poland, in August 1981. © Robert Maass/Corbis

Jest taki znany cytat 19-wiecznego polskiego poety Adama Mickiewicza, gdy opuszczal Litwę żeby imigrowa do Polski. Nowy krajobraz, który zobaczył po opuszczeniu kraju, przypomniał mu jego ojczyznę. Rozumiejąc, co się stało, powiedział: „Jedźmy, nikt nie woła”.

Powyższy cytat oddaje też ducha mojej historii sprzed ponad 30 lat, gdy uciekałem z objętej operacją zbrojną Polski, szukając schronienia w Stanach Zjednoczonych. 13 grudnia 1981 roku władze wojskowe Polski ogłosiły wprowadzenie stanu wojennego. Byłem jednym z tysięcy działaczy opozycji uwięzionych w konsekwencji rządowych aresztowań członków ruchów demokratycznych, takich jak Solidarność.

Miałem wówczas 26 lat, mieszkałem w Lublinie, mieście w południowo-wschodniej Polsce. W jakiś sposób zdołałem uniknąć aresztowania podczas pierwszej akcji. Złapano mnie jednak później, 17 lutego 1982 roku, gdy władze wtargnęły do kryjówki w której pracowałem wraz z innymi dysydentami. Używaliśmy jej do wydawania opozycyjnej gazety zatytułowanej „Biuletyn Informacyjny Solidarność”.

W więzieniu spędziłem łącznie osiem miesięcy i trzy dni—osiem miesięcy i trzy dni koszmaru, który aż zbyt wyraźnie pamiętam do dziś.

Przez dwa pierwsze miesiące byłem osadzony we Włodawie, nieopodal granicy Polski z ZSRR. Było to okropne miejsce—nigdy nie będę w stanie zapomnieć brutalności strażników. Później przeniesiono mnie do więzienia w Lublinie, bardziej ludzkiego. Ostatecznie wylądowałem w Kwidzynie, gdzie spędziłem ostatnie miesiące internowania, pośród 1500 innych więźniów politycznych.

Zostałem uwolniony 17 października i wiedziałem, że nie mogę pozostć w kraju. Tajna policja śledziła każdy mój krok. W tamtym czasie widać już było, że system komunistyczny słabnie, ale ryzyko zostania aresztowanym, lub nawet zabitym, było nadal zbyt wysokie.

Rząd amerykański ustanowił specjalny program przyjmowania uchodźców politycznych z Polski. Działo się to niemal automatycznie, biurokracja była niewielka. Początkowo dostałem wizę do Niemiec Zachodnich, gdzie rozmawiali ze mną ludzie mówiący śmiesznie po polsku. Zadawali mi dziwne pytania, na przykład czy kiedykolwiek płaciłem za seks i należałem do partii komunistycznej. Była to jednak moja szansa by wydostać się z systemu, więc mogli mnie pytać, o co tylko chcieli.

W moim mniemaniu Stany Zjednoczone były ziemią imigrantów; wiedziałem, że czekało mnie tam ciepłe przyjęcie. Przeprowadzka do Nowego Jorku tylko to potwierdziła. Miasto zostało zbudowane dłońmi i umysłami wielu ludzi—również migrantów i uchodźców, takich jak ja. W Nowym Jorku nigdy nie czułem się obco. Wręcz przeciwnie, niemal od razu poczułem gościnność miasta i jego mieszkańców. Poemat wygrawerowany na Statui Wolności, „The New Colossus” (Nowy Kolos), wzywa miasto do wspierania ludzi takich jak ja. Po sobie wiem, że jego przesłanie by akceptować i otwierać się na ludzi w potrzebie, jest całkowicie prawdziwe.

Ze smutkiem obserwuję wstrząsające historie uchodźców, których jesteśmy obecnie świadkami, i zdumiewający brak współczucia wobec nich. Doświadczyłem tego samego i wiem, że ci ludzie nie mają biletu powrotnego. Gdybym został w Polsce, nie przeżyłbym. Podobnie jak ja 30 lat temu, teraz oni nie mają do czego wracać.

Nazwisko autora nie zostało podane by zachować jego anonimowość.

Read more

Subscribe to updates about Open Society’s work around the world

By entering your email address and clicking “Submit,” you agree to receive updates from the Open Society Foundations about our work. To learn more about how we use and protect your personal data, please view our privacy policy.